Wrzesień – kocham ten miesiąc! W odróżnieniu od wielu innych osób to właśnie wtedy decyduje się na mniejsze i większe wycieczki. Raz – że uwielbiam aurę o tej porze roku, a dwa podróżowanie z pieskiem jesienią jest o wiele bardziej praktyczne, gdyż zwierzęta nie męczą się wtedy aż tak, jak wtedy na dworze panują wysokie temperatury i upały. A jak wiecie – mój Ametyst naprawdę uwielbia podróże:). Tak więc w ostatni weekend wybrałam się do Orzesza koło Żor, niestety bez Ametysta z racji tego, że chciałam tam sporo zwiedzać, a jak wiadomo niestety pieski nie są w wielu miejscach zabytkowych mile widziane. Tak czy inaczej, dlaczego Orzesze? Sporo słyszałam o tej miejscowości, ale jakoś nigdy nie było okazji tam się wybrać. Zdecydowałam się wziąć sprawy w swoje ręce i tak znalazłam się w tym pięknym miejscu…
Coś więcej o Orzeszu
Aby przybliżyć wam nieco okoliczności parę słów na temat samego miasta. Orzesze to niewielkie miasto znajdujące się na południu Polski. Jednak jest dość niezwykłe – ma bogatą kulturę i historię, a jego ulice i uliczki są usiane zabytkami. Udało mi się zobaczyć prawie wszystko, z czego trzy najbardziej zapadły mi w pamięć i nie da się ukryć – zrobiły na mnie największe wrażenie. Uwielbiam zabytki sakralne, dlatego nic dziwnego że bardzo do gustu przypadł mi Kościół Ducha Świętego. To kościół przynależący do parafii ewangelickiej augsburskiego wybudowany ponad 100 lat temu, bo w 1913 roku. To co mnie zachwyciło najbardziej to jego zachowane w kanonie sztuki protestanckiej wnętrze. Minimalizm i prostota, a nad tym wszystkim przepiękne witraże. Kolejne miejsce, które będę długo pamiętać po swojej wycieczce do Orzesza to na pewno neobarokowy XIX-wieczny pałac – z kapitalną mansardą i elewacjami z genialną sztukaterią. Znajdująca się w Orzeszu ul. św. Wawrzyńca również sama w sobie robi wrażenie, a znajdujący się przy niej pomnik dla uczczenia pamięci Polaków zamordowanych w niemieckich obozach zagłady w latach 1939–1945 to idealne miejsce na chwilę jesiennej refleksji.
Oczywiście są też blokowiska, ale to norma w Polsce…
Obiadek w restauracji Wega
Po aktywnym zwiedzaniu przyszła pora na to, by przekąsić coś pożywnego. Jako wytrawny podróżnik zrobiłam wcześniej wywiad na ten temat i tym sposobem po usłyszeniu wielu dobrych opinii trafiłam do orzeskiej restauracji Wega. Mogłabym napisać po prostu Mniam! Ale z racji, że jest to naprawdę wyjątkowe miejsce, poświęcę w swoim wpisie mimo wszystko kilka zdań więcej na ten pyszny zakątek. Już samo jej wnętrze było niezwykle zachęcające – eleganckie i z klasą, a równocześnie ceny nie zbiły z nóg (co jak wiadomo jest bardzo ważne, szczególnie dla młodych turystów mających ograniczony budżet). Zaglądając w kartę dań nie mogłam się zdecydować na co postawić, całe szczęście z pomocą przyszedł mi mega uprzejmy kelner – dlatego stanęło na daniu zwanym zestawem smakosza w skład którego wchodziły pikantne skrzydełka, panierowane serki, pieczone ziemniaczki, krążki cebulowe, frytki oraz sosy BBQ i curry. Palce lizać! Szkoda tylko, że nie było ze mną Ametysta – na pewno byłby równie zadowolony.